Jestem wegetarianką, ale nie wyobrażam sobie karmienia swoich kotów wegetariańską karmą. Układ trawienny kota nie jest przystosowany do pobierania roślinnego pokarmu. Białko roślinne jest dla nich o wiele trudniej przyswajalne, rośliny nie dostarczają też kotom niezbędnych witamin i aminokwasów. Istnieją co prawda wegetariańskie karmy, zbilansowane, wzbogacone o potrzebne składniki i prawdopodobnie lepszej jakości niż większość komercyjnych karm, które podawane są zwykle zwierzętom domowym. Wiem jednak, że przejście na taką karmę, pomimo wszystkich jej zalet jest ryzykowne i większość weterynarzy nie poleca takiego kroku.
Dzięki zbilansowanej diecie dostarczam swojemu organizmowi wszystkiego czego mi potrzeba, nie wymaga to ode mnie dużego wysiłku. W przypadku moich kotów wygląda to inaczej i nie będę przekładać na nie swoich przekonań i nawyków w momencie kiedy może być to dla nich niebezpiecznie.
Nie jest to oczywiście takie proste. Stojąc przed półką z kocim jedzeniem, na którym często widnieją obrazki krów, świń, czy kur, nie czuję się dobrze. Myśl o cierpieniu i warunkach, w których umierały zwierzęta, które stały się karmą dla innych, tych „lepszych” i „kochanych”, bo „naszych”, domowych, jest przygniatająca i trudna do zniesienia. Wzbudza we mnie ogromne poczucie niesprawiedliwości i buntu. Z jednej strony, nie dziwię się więc ludziom, którzy podejmują próby wprowadzenia u swoich zwierząt diety wegetariańskiej, gdyby było to dla nich w pełni bezpieczne i zdrowe (oraz cenowo dla mnie dostępne) myślę, że bym się tego podjęła.
Są też firmy, które deklarują, że mięso wykorzystywane w produkcji ich wyrobów pochodzi ze zrównoważonej hodowli i starają się, by zabijanie w tym celu zwierząt odbywało się w sposób bardziej humanitarny, np. skracając czas ich transportu. Jest to pewnie mniejsze zło, niż kupowanie komercyjnej karmy, jednak wciąż niezadowalające. Chyba warto też dodać, że cena tych produktów czyni je dla większości osób niedostępnymi.
Czuję się w pewien sposób zobligowana do tego, by być wegetarianką. Zwierzęta domowe nie ponoszą odpowiedzialności za sytuację zwierząt hodowanych i zabijanych w potwornych warunkach. To my, ludzie jesteśmy tu winowajcami i to my, powinniśmy ponosić konsekwencje tych działań. Może eksperymentowanie na zwierzętach domowych z dietą, która nie jest zgodna z ich instynktami, z powodu naszych wyrzutów sumienia jest więc przesadą? Moja intuicja podpowiada mi, że tak.
Może szansą częściowego rozwiązania tego problemu jest tzw. sztuczne mięso, nad którym wciąż pracują naukowcy. Wydaje się ono, chociaż nie doskonałym, to najlepszym możliwym rozwiązaniem, umożliwiając produkcję pełnowartościowej karmy z przyswajalnym białkiem i zmniejszając ilość cierpiących zwierząt. W tym momencie jednak z ciężkim sercem wpisuję się w machinę zabijania jednych zwierząt, na karmę dla drugich, mając na względzie przede wszystkim dobro zwierząt, które są ode mnie zależne i nie widząc dobrego wyjścia.