Przechadzałem się leniwie między ulami we wsi Żywy na Mazurach obserwując przeżuwające krowy. W lipcowy wieczór, powietrze było rześkie i stanowiło wytchnienie po skwarze, który panował cały dzień. Łąkowe kwiaty roztaczały słodki zapach w całej okolicy. Chciałem zobaczyć, jak wygląda pasieka Pani Łucji – właścicielki gospodarstwa agroturystycznego, której obiecałem pomóc z miodobraniem. Pani Łucja ze względu na chory kręgosłup nie była w stanie nosić ciężkich ramek wypełnionych miodem, potrzebowała do tego pomocnika. Ja z kolei chciałem mieć możliwość uczestniczyć w miodobraniu, by „przymierzyć” rolę pszczelarza, i porozmawiać z doświadczoną pszczelarką, która wyjechała z Warszawy na Mazury, by prowadzić gospodarstwo agroturystyczne.
W okolicy pszczoły mogły korzystać z wielu różnorodnych gatunków łąkowych kwiatów, wśród których pasło się bydło. Dalej na horyzoncie widać było przekwitłą już plantację rzepaku, a na wschód ode mnie wznosił się ciemny las, z którego pszczoły późnym latem i wczesną jesienią pewnie pozyskiwały spadź. Gdy zbliżyłem się do ula uderzyła mnie ze wydobywająca się ze środka słodka woń. Przesuwając dłoń bliżej wylotka poczułem ciepło i wibracje; doświadczenie zaskakująco podobne do głaskania kota.
Próbowałem obserwować zachowanie pszczół, żeby oszacować ich nastrój. Wydały mi się wyjątkowo pobudzone jak na tę godzinę, ale nie znałem tej konkretnej rodziny i jej charakteru. Pod wylotkiem zaczęły zawiązywać małą brodę. Nastrój rojowy? Jest wieczór, a pszczoły najczęściej roją się około południa. Zastanawiałem się przez parę minut, czy warto podzielić się moją obserwacją z Panią Łucją, ale co by o mnie pomyślała, gdybym już pierwszego dnia ciągnął ją do zupełnie zwyczajnego ula kompletnie bez powodu? Postanowiłem, że wrócę do gospodarstwa przespać się i nie będę kłopotał pszczelarki. Na pożegnanie zostałem użądlony przez jedną z pszczół, którą musiałem nieumyślnie zaniepokoić. Bycie żądlonym to bardzo ambiwalentne uczucie – jest połączeniem lekkiego bólu cielesnego – pieczenia, i smutku związanego z tym, że pszczoła, która żądli, umiera. Wielu z moich rozmówców opowiadało mi, że zimą tęsknią za ,,pszczelimi zastrzykami”. Dzięki tamtemu i kolejnym użądlenion jestem w stanie lepiej zrozumieć to uczucie i go podzielać. Można go odczytać jako przyjemność czerpaną z pszczelarskiej praktyki, a także jako najbardziej bezpośredni międzygatunkowy komunikat, który pszczoła wysłała człowiekowi w relacji ludzko-pszczelej. Po drodze do gospodarstwa zahaczyłem jeszcze o pomost przy jeziorze oraz rzuciłem okiem na zamieszkałe bocianie gniazdo.
Zostałem ciepło przyjęty przez Panią Łucję. Poczęstowała mnie swoją nalewką na ziołach, miodem, syropem z mleczy i bardzo dobrym chlebem. Długo rozmawialiśmy o jej wyprowadzce z Warszawy do Żywych motywowanej ucieczką od miejskiej gonitwy. Kiedy opisywała swoje spotkania z żurawiami i czaplami w okolicznych lasach słyszałem w jej głosie autentyczną radość.
Następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie, bo w pasiece czekało na nas wiele pracy. Ku mojemu zaskoczeniu wokół słupka granicznego zebrało się dwóch sąsiadów – także pszczelarzy. Starali się złapać spory rój pszczół, który przysiadł na słupku szukając nowego domu. Pani Łucja pozwalała swoim sąsiadom na łapanie jej rojów, ponieważ sama nie była jeszcze biegła w tej praktyce. Żartowała sobie, że jej sąsiedzi w ogóle nie kupują pszczelich matek, a wszystkie odławiane z okolicy pochodzą z jej pasieki. Poczułem się winny, bo gdybym poprzedniego dnia wieczorem zaufał sobie i tej niewielkiej, jak mi się wydawało, wiedzy, którą już miałem o pszczołach i ich nastrojech, możliwe, że dałoby się zapobiec temu wyrojeniu. Teraz jednak było już za późno.
W liczącej mniej niż 170 osób wsi Żywy znaczna część mieszkańców hoduje pszczoły na własny użytek, najczęściej nie więcej niż trzy, cztery ule, jest także kilku pszczelarzy przemysłowych z pasiekami liczącymi ponad setkę uli. O jednym z nich Pani Łucja lekceważąco opowiadała, że kupił 60 uli dla pieniędzy, bez posiadania koniecznej wiedzy. Pszczoły z Żywych korzystają zarówno z rolniczych monokultur, jak i z dzikiej przyrody oraz spadzi pochodzącej od żyjących w lasach mszyc. A ludzie, którzy się nimi zajmują, pochodzą z tej wsi, ale też z bardzo odległych wsi na południu Polski – a moja rozmówczyni była z Warszawy.
Wieś Żywy to zaledwie jeden z wielu pszczelarskich światów, ciągnących się od dachów warszawskich korporacji, przez nieużytki miejskie i podmiejskie wykorzystywane przez pszczelarskich partyzantów, aż po wielkie mobilne pasieki pszczelarzy wędrownych. Wszystkie te światy ulegają jednak drastycznym zmianom i przekształceniom wynikającym z antropogenicznych zmian środowiska i klimatu. Jak te zmiany odbijają się na relacji z człowieka z pszczoła? Czy polscy pszczelarze wierzą w „apikalipsę”? Kto ich zdaniem jest winny za koniec pszczelarskiej złotej ery?
Im głębiej wchodziłem w pszczelarskie środowiska, tym więcej frapowało mnie pytań i tym odleglejszy stawał się zapamiętany z dzieciństwa naiwny obraz pszczelarskiej praktyki, który powstał podczas obserwowania mojej babci wymieniającej ramki, malującej ule i wirującej miód.